Pamiętam bardzo dobrze czystą histerię, która ogarnęła społeczność warszawskich gurmandzistów na wieść o tym, że Wojciech Modest Amaro otrzymał pierwszą w historii polskiej gastronomii gwiazdkę Michelin. Facebook oszalał, Wojciech płakał, dziennikarze szturmowali jego atelier, a rezerwacje zapewniły mu stuprocentowe obłożenie na pół roku z góry. Stało się! Miasto stołeczne Warszawa dołączyło do metropolii, gdzie zjeść można najlepiej na świecie.
Gwiazdka Michelin natychmiast zalśniła najjaśniejszą aureolą nad głową skromnego Modesta: dziś jego nazwisko znają wszyscy, zapraszają, proszą i dziękują. Modest jest na okładkach prestiżowych gazet, patrzy na nas z wielkoformatowych reklam na billboardach i ścianach budynków, prowadzi dwa najważniejsze kulinarne programy telewizyjne i zabiera głos w prime-time’owych talkshowach. Jedna mała gwiazdka sprawiła, że narodziła się wielka gwiazda. Choć warto zauważyć, że jedna gwiazdka zgodnie z symboliką przewodnika Michelin oznacza zaledwie, że restauracja jest „godna uwagi”. Dwie to wskazanie „warto odwiedzić”, a dopiero trzy gwiazdki to jednoznaczne „zobacz koniecznie”. W samej tylko Francji jednogwiazdkowych restauracji jest prawie pięćset. Po ponad dwieście mają Włosi, Japończycy i Niemcy. Jednogwiazdkowych, czyli ledwie „godnych uwagi”! Jak wynika z regularnie publikowanych zestawień, największa kulinarna ekstaza na świecie ogarnia smakoszy podróżujących do Japonii: tylko tam do wyboru mają państwo dwieście dwadzieścia cztery restauracje z jedną gwiazdką, sześćdziesiąt jeden z dwiema i trzydzieści dwie z trzema gwiazdkami Michelin. Trzysta siedemnaście miejsc do wyboru! Trzystu siedemnastu szefów kuchni! Trzysta siedemnaście gwiazd na gastronomicznych nieboskłonach! A tu, nad Wisłą, całą tę odpowiedzialność, splendor i popyt bierze na swoje barki on jeden – Wojciech...